Strona startowa arrow Byliśmy Tam arrow El-Chott 2005 arrow El-Chott w pigułce
El-Chott w pigułce
Image

Jedyna polska załoga Tomek Łukasik i Witek „Żaba” Fedorowicz wyruszyli pod koniec października 2005 roku na 21. edycję afrykańskiego rajdu El Chott samochodem Toyota Land Cruiser KZJ70. Ten wyjazd miał być spełnieniem ich marzeń o pustynnej przygodzie – a dla nas powodem do dumy z rodaków. I udało się!

Rzecz jasna, że na szczycie rajdowych marzeń tak Tomka jak i Witka stoi Dakar, ale do Dakaru trzeba się przygotować. A gdzież lepiej można się przygotować do pustynnego rajdu niż na pustyni? Najpierw należało jednak przygotować odpowiednio samochód. Toyota Land Cruiser KZJ70 Tomka Łukasika wymagała pewnych przeróbek, aby podołać wymaganiom rajdu. Klatka, podwójne amortyzatory, chłodnica oleju, dodatkowe osłony, wloty powietrza, dodatkowe wentylatory, wzmocnione przewody hamulcowe – bez tego by się nie obeszło. Po przeglądzie i naprawach zużytych elementów pozostało tylko spakować się, przygotowując cały niezbędny ekwipunek i ruszyć w drogę.

Image

Zbiórka załóg wraz z ekipami serwisowymi miała miejsce w Genui. Przez cały dzień trwały formalności typu przyjmowanie zgłoszeń, odprawa celno-paszportowa, badania techniczne oraz załadunek na prom. Można mieć spore zastrzeżenie do organizatorów za przeprowadzenie odprawy tylko po niemiecku – zważywszy na fakt, że w rajdzie brały udział załogi z prawie 10 krajów, ale był to jedynie mały zgrzyt...

Około godziny 20.00 następnego dnia zawodnicy stanęli na starcie do 11-kilometrowego prologu na piaszczystej plaży Morza Śródziemnego. Większość samochodów to profesjonalnie przygotowane auta z silnikami 3,0 V6, dużo mocniejsze i lżejsze od Toyoty polskiej załogi. Zgodnie z własnymi przewidywaniami nasi chłopcy mieli problemy z poruszaniem się po mokrym piasku. Jechali w porywach 70 km/h, podczas gdy konkurencja rozwijała prędkości ponad 100km/ha. Rezultat – 50. miejsce na 66 uczestników prologu.

Image

Kolejny dzień to pobudka o 4.45. Odcinek Hammamet-Gafsa liczył 441 km, z czego 371 km to OS. Trasa wiodła głównie szutrówkami, co przypominało bardziej rajd płaski. Celem było dotarcie do mety w ściśle określonym czasie, po drodze zaliczając ukryte punkty kontroli, co w sumie dawało 0 punktów karnych. Tomek i Witek trafili idealnie. W ten sposób podskoczyli w klasyfikacji generalnej.

Drugi dzień rajdu to odcinek z Gafsy do oazy Douz (365 km, prawie 200 km to składający się z dwóch etapów OS). Nasza załoga pobłądziła na pierwszym odcinku specjalnym z powodu nieścisłości w itinererze. Jak się okazało, na tym odcinku nie było żadnego punktu kotrolnego, więc wygrywali Ci, którzy wbili koordynaty mety w GPS i gnali przed siebie.

Drugi OS tego dnia to już prawdziwa pustynia. Zaczęły się pojawiać coraz większe, 2-4 metrowe wydmy, a auta coraz częściej grzęzły w piachu. Nie obyło się bez machania łopatą i ratowania się trapami. Polska załoga dotarła do mety na świetnej, czwartej pozycji, dzięki zastosowaniu zgodnego z regulaminem manewru: rekonesansu z najwyższej w okolicy wydmy w poszukiwaniu sensownego objazdu. W ten sposób, naśladując innych pustynnych wyjadaczy, uniknęli męczącego i czasochłonnego przekopywania się przez największe piaskowe góry.

Image

Po drugim dniu rajdu niektórzy uczestnicy rajdu nocowali na pustyni, nie dojechawszy do mety, stąd organizatorzy wprowadzili pewne zmiany w trasie trzeciego etapu z Douz do Ksar Ghilane. Odwołali jeden z elementów odcinka specjalnego, skracając go o około 20 km, a do rozdanego dzień wcześniej na odprawie itenerera dodali koordynaty GPS. Po starcie zawodnicy gnali tak szybko jak tylko się dało, gdyż ten odcinek był wyścigiem na czas z limitem 8 godzin na jego pokonanie.

Nie było łatwo. Kamienista droga przeszła w wydmy, a te we wręcz piaskowe góry. Pustynia była usiana zakopującymi się samochodami. Polakom udało się wyciągnąć Kię blokującą punkt kontrolny, po czym sami utknęli. Chciałoby się rzec, że na ludzką wdzięczność nie ma co liczyć – chwilę później przejeżdżająca obok nich uratowana wcześniej załoga Kii nie udzieliła im pomocy. Podobnie jak Hummer, który nadjechał za nią. Dopiero Mitsubishi prowadzone przez liderów rajdu podjęło próbę wyciągnięcia Polaków, znacznie skracając im w ten sposób czas wykopywania się. Chwała im za to, bo przecież dla nich każda minuta była niezwykle cenna.

Dalsza droga to pasmo zakopywania i wykopywania się w 40-stopniowym upale.

Image

W Ksar Ghilane organizator zarządził dzień przerwy, podczas którego ekipy serwisowe pracowały nieprzerwanie, a sami organizatorzy ściągali z pustyni 10 motocyklistów i 5 samochodów, które nie były w stanie dotrzeć do bazy o własnych siłach. Jak się okazało, nocowanie na pustyni nie należało do przyjemności – według relacji nieszczęśników, którym przyszło zakosztować tego „urozmaicenia”, nocą było paskudnie zimno...

Kolejny odcinek to pech naszej załogi – po 150 metrach od startu wybuchł tylny most. Nie byłaby to taka tragedia gdyby nie fakt, że w zapasie mieli tylko... przedni! Jak mówi powiedzenie: Polak potrafi! Zapasowy dyferencjał został zamontowany do góry nogami i dalej w drogę. Niestety, Toyota nie chciała zbyt długo współpracować z takim patentem i utknęła między olbrzymimi wydmami, na trasie do Bir Aouine. Na szczęście – blisko jednego z punktów kontroli. Pilot zabrał się za rozbieranie niesfornego mostu, tymczasem zaopatrzony w zapas wody kierowca wyruszył po pomoc. Udało mu się przekonać organizatorów do ściągnięcia Toyoty Unimogiem. Do obozu w Bir Aouine Polacy dotarli już samodzielnie, tylko na przednim napędzie. Mimo problemów technicznych postanowili nie wycofywać się z rajdu.

Niedzielny etap to trasa z Bir Aouine do Tataouine. Zawodnicy wystartowali w okrojonym składzie, ponieważ część z nich nie ukończyła poprzedniego etapu i do świtu byli przywożeni przez serwisy organizatora do obozu. Kilku odwodnionych motocyklistów z pustyni podjął helikopter.

Image

Poniedziałkowy etap z Tataouine do Zarzis miał 377 km, z czego odcinek specjalny liczył 229 km. Większość trasy to twarde skaliste i szutrowe podłoże, sprzyjające bardzo szybkiej jeździe – niestety, nie dla Polaków. Toyotą z samym przednim napędem nie mieli co kozaczyć. A jednak pustynna nauka z poprzednich dni nie poszła w las i dzielnie przejechali przez pola wydmowe, które jeszcze parę dni wcześniej wydawały im się groźne. Etap ukończyło 51 uczestników – nasi uplasowali się na 19 pozycji!

Trasa kolejnego etapu z Zarzis do Gafsy została zmieniona ze względu na deszcz, który zamienił suche jezioro w całkiem... mokre. W sumie etap liczył sobie 440 km i po zmianach około 200 km odcinków specjalnych. Polakom nie było łatwo. Pokonała ich góra, której nie dali rady tylko z przednim napędem. Trzeba była ominąć tą przeszkodę, więc w ruch poszły urządzenia nawigacyjne. Po nadłożeniu kilkudziesięciu kilometrów Toyota wróciła na trasę i dotarła do mety.

Przedostatni 400 km etap z Gafsy do Sfax udało się im przejechać bez komplikacji technicznych, dzięki czemu mieli okazję podziwiać piękne widoki, jadąc przez trzy łańcuchy górskie. Ostatni odcinek specjalny liczył 200 km i rozmieszczono na nim trzy oznaczone i dwa ukryte punkty kontrolne. Był to drugi odcinek w ciągu całego rajdu, gdzie celem była nie prędkość, lecz dotarcie do mety w ściśle określonym czasie (5 godzin) po zaliczeniu wszystkich punktów kontrolnych. Naszej załodze znów udała się ta sztuka idealnie. Co więcej, udała im się tak doskonale, że wygrali ten OS!

Image

Ostatni odcinek do przejechania to 30 km po piachu ze Sfax do Salloum. Toyota jeszcze z oboma napędami ciężko przeżywała plażę, a co dopiero tylko z jednym. Mimo to udało się im osiągnąć linie mety! Udało się ukończyć rajd!

Ostatecznie w łącznej klasyfikacji rajdu zajęli 4 pozycję w klasie profesjonalnej, w której startowali wraz z innymi 12 autami, oraz 13 w generalce. Nieźle jak na pustynne żółtodzioby

Image